http://youtu.be/jqxy3nCinMk&rel=0:
Zachęcam serdecznie do mediacji. To alternatywny sposób rozwiązywania sporów, niejednokrotnie skuteczny. W mediacji można wiele zyskać i niewiele (o ile w ogóle) – stracić. Zatem – same plusy.
http://youtu.be/jqxy3nCinMk&rel=0:
Zachęcam serdecznie do mediacji. To alternatywny sposób rozwiązywania sporów, niejednokrotnie skuteczny. W mediacji można wiele zyskać i niewiele (o ile w ogóle) – stracić. Zatem – same plusy.
Otagowane jako: mediacja, plan rodzicielski, plan wychowawczy, po co mediacja, podział majątku, ugoda mediacyjna, zamiast posiedzenia pojednawczego, zasady mediacji
Poprzedni wpis: SIŁA ROZPĘDU
Następny wpis: WESOŁYCH ŚWIĄT
{ 12 komentarze… przeczytaj je poniżej albo dodaj swój }
Genialna wypowiedź! Powinna być emitowana obowiązkowo przed każdą sprawą rozwodową. Tematem zbieżnym jest świadomość i chęć Sędziów do zachęcania stron, do tego typu rozwiązań, choćby tylko w zakresie ustalenia PLANU OPIEKI NAD DZIECIEM. Idąc dalej, odmowa mediacji w tym konkretnym zakresie powinna być traktowana, jako negatywna przesłana kompetencji wychowawczych odmawiającej strony.
Bardzo dziękuję za tak entuzjastyczną ocenę mojej wypowiedzi. Pozwolę sobie jednak nie zgodzić się z negatywną oceną odmowy podjęcia mediacji. Jestem przeciwna przymusowej mediacji – dobrowolność to jedna z podstawowych zasad tego postępowania. Sytuacje klientów często są na tyle skomplikowane, że sprowadzanie odmowy podjęcia mediacji do negatywnej oceny kompetencji wychowawczych byłoby zbytnim uproszczeniem. Czasem zresztą przymusowe przedłużenie sprawy rozwodowej mogłoby się odbić niekorzystnie na sytuacji stron,czy też dzieci. Niemniej jednak niezmiennie zachecam do prób porozumienia się i korzystania z mediacji. Dzieci mogą być szczęśliwsze, gdy rodzice wprawdzie nie są razem, ale potrafią ze sobą rozmawiać.
Proszę bardzo 🙂 Nie wiem czy dostatecznie jasno wyartykułowałem kwestię, którą miałem na myśli. Chodziło mi tylko i wyłącznie o wątek PLANU OPIEKI NAD DZIECIEM. Nie widzę argumentów, aby nie rozmawiać o wspólnym dziecku. W mojej ocenie, co do zasady, jeśli ktoś odmawia mediacji w tym konkretnie zakresie, to jest to negatywna przesłana kompetencji wychowawczych tego rodzica. Daleki jestem od twierdzenia, że mediacje powinny być przymusowe – nie ma to sensu i do niczego dobrego raczej nie prowadzi. Można nie chcieć mediować na temat winy, podziału majątku, itp. Nie chcieć spróbować podjąć rozmowy na temat losów własnego dziecka z jego drugim rodzicem? – tego nie rozumiem…
Rozumiem Pana punkt widzenia. Choć od razu przypominam sobie różne sytuacje z moimi klientami i czasem – wiem, jak okropnie to zabrzmi – nie ma z kim rozmawiać po tej drugiej stronie. Bo do tanga trzeba dwojga. To temat na głębszą dyskusję. Zgadzam się jednak, że jest to model (paln wychowawczy), do jakiego należy dążyć.
Problem z obowiązkową mediacją wynika z brakiem sprecyzowania jej definicji. Moim zdaniem jeśli określilibyśmy iż obowiązkowa mediacja polega tylko i wyłącznie w zakresie uczestnictwa w spotkaniu z mediatorem który w monologu przedstawi czym jest mediacja i na jakich zasadach się odbywa – na tym etapie kończyłaby się obowiązkowość dla stron. Następnie strony, które uzyskały informacje o mediacji decydowałyby czy chcą lub nie chcą uczestniczyć w mediacji.
Myślę że dobrym rozwiązaniem byłoby ustalenie iż obowiązkowe jest spotkanie informacyjne o mediacji, a uczestnictwo w mediacji już na zasadzie dobrowolności. Reasumując, chodzi mi o rozdzielenie „spotkania informacyjnego” od postępowania mediacyjnego. Myślę że takie rozwiązanie warto rozważyć/zmodyfikować/przedyskutować.
Pozdrawiam
Konrad Kułaczkowski
I tu mnie Pan złapał na konflikt między mediatorem i adwokatem w jednej osobie :-). Jeżeli miałoby to polegać jedynie na informacji o mediacji, to szkoda czasu (proszę o wybaczenie wszystkich mediatorów) procesowego. Zbytnie przedłużanie stanu „okołorozwodowego” zwykle nikomu nie służy.
Podpisuję się pod każdym wypowiedzianym słowem. Daleka jednak droga przed nami do mediacji jako narzędzia regulowania konfliktów, sporów itp. Ludzie tego jeszcze nie czują. Gdy w październiku organizowany był tydzień mediacji, zorganizowałam w swojej kancelarii dwa dni otwarte z udziałem prawnika i mediatora – bo zależy mi na propagowaniu mediacji. Oczywiście nieodpłatne. Można było pytać i rozmawiać o wszystkim. I wiecie jaka była frekwencja? Dwie osoby. Jednego dnia jedna i drugiego dnia kolejna. To była akcja organizowana przez MS więc teoretycznie była o tym informacja w różnych punktach m. in. w sądach, były podane adresy pod którymi można było porozmawiać o mediacji i o swojej sprawie. A propos sądów. Widzę w sądach regularnie dyżurujących przez wiele godzin mediatorów. Mają broszury, ulotki, są chętni do rozmowy – nieodpłatnie. I co ? Niewiele kto podchodzi. Ludzi to nie interesuje, bo nie znają tematu. Już sobie wyobrażam kolejkę gdyby siedział tam prawnik i udzielał nieodpłatnych porad prawnych. Konkluzja jest taka, ze mediacja potrzebuje mocnego profesjonalnego marketingu . Jej promocją powinni zająć się profesjonaliści. I nie może to być na zasadzie broszurek, które swego czasu wydało MS. Siermiężne broszurki zapisane mikroskopijnym druczkiem, już z daleka odpychające. Nikt tego nie czyta.
Jesteśmy na początku drogi. Dlatego zgadzam się z poglądem, że nie można stosować sankcji do osoby niegodzącej się na mediację dotyczącą dziecka – choć całym sercem jestem za taką mediacją. Najpierw edukujmy a potem wymagajmy.
Nic dodać, nic ująć. To prawda, w Krakowie promocja mediacji wygląda podobnie i podobnie wygląda zainteresowanie. Szkoda.
Ciekawy kierunek wskazał Pan Konrad Kułaczkowski. Oczywiście prawdą jest jednocześnie, to co pisze Pani mecenas/mediator, przedłużanie procesu, jest niekorzystne dla wszystkich zainteresowanych. Biorąc pod uwagę nasze rodzime realia, to terminy oczekiwania na rozprawy w Sądzie (zwłaszcza tą pierwszą) są zazwyczaj odległe (kilkumiesięczne, a bywa że dłuższe), natomiast terminy możliwej mediacji są kilkudniowe co najwyżej. Wydaje mi się, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby wyznaczając termin pierwszej rozprawy (na np. za trzy miesiące, pół roku, bywa że rok), Sąd z automatu kierował strony do zapoznania się z procesem mediacyjnym. W tym momencie jest wystarczająco dużo czasu, aby takie spotkanie informacyjne zorganizować i podjąć decyzje o przystąpieniu do mediacji lub nie. Idąc dalej, Sąd na pierwszej rozprawie otrzymywałby już informację czy strony przystąpiły do mediacji, a jeśli tak to w jakim zakresie. Niewykluczone, że do pierwszej rozprawy stronom udałoby się nawet wypracować porozumienie i przedstawić dokumenty od mediatora, które po zaakceptowaniu przez Sąd, kończyłyby proces na pierwszej rozprawie 😉
O ile wiem, taką praktykę (nie wiem, szczerze mówiąc, w jakim czasie miały sądy warszawskie. Słyszałam o tym kilka lat temu, nie wiem więc, czy nadal tak to wygląda. To propozycja warta rozważenia.
Bardzo ciekawa wypowiedź. Również popieram mediacje.
Bardzo się cieszę i mam nadzieję, że coraz więcej prawników będzie polecało mediację swoim klientom.
{ 1 trackback }