Wizyta w domu dziecka
Od czasu, kiedy zrobiło się cieplej jeżdżę do pracy na rowerze, ale czasem jednak zdarzy mi się skorzystać z transportu zbiorowego.
Ostatnio przy tej okazji podsłuchałam (rozmowa była dość głośna) refleksji na temat wizyty w domu dziecka.
Usłyszałam, że opowiadający już tam nie pójdzie, bo dzieci go dosłownie oblepiły i nie chciały wypuścić. Żeby była jasność – rozumiem – ale naszła mnie refleksja wyrażona w tytule tego wpisu.
Kto dla kogo?
Jestem człowiekiem i lubię mieć poczucie, że jestem dobrym człowiekiem.
Uważam też, że wiele naszych aktywności służy nam do upewnienia się, że jesteśmy dobrzy. Nie widzę w tym nic złego. Wizyta w domu dziecka ma służyć dzieciom, ale nie ma co ukrywać – może jednak przede wszystkim nam – zwłaszcza, jeżeli ma to być wizyta jednorazowa.
Nie będę pisać o domach dziecka zwłaszcza, że nie mam w tym zakresie żadnych doświadczeń.
Nigdy nie miałam odwagi wejść do takiego miejsca, bo mam poczucie (naczytałam się „Małego Księcia”), że kontakt z dziećmi zgromadzonymi w takim miejscu to odpowiedzialność, której nie chcę/nie mogę/nie potrafię (do wyboru czytelnika) wziąć na siebie.
To moje skojarzenie przetransponuję na bliskie mi doświadczenia, czyli prowadzenie spraw o kontakty.
Po równo
Ile razy w rozmowie z Klientem słyszę, że kontakty rodziców nie są „po równo”? Umieściłam to wyrażenie w cudzysłowie, gdyż to dokładny cytat.
Zawsze w takim momencie zastanawiam się jaką wartość dla dziecka ma to „po równo”?
Czasem jedna godzina intensywnego bycia ze sobą ma większą wartość niż tydzień obok siebie…
Mam świadomość, że oboje rodzice chcą spędzać czas z dzieckiem (to wersja optymistyczna, bo byłam już świadkiem „przepychania się” rodziców kto weźmie dziecko), ale dziecka się nie przepołowi.
Nie mam też poczucia, że w „momentach po równo” brana jest pod uwagę perspektywa dziecka.
Żeby było jasne – nie jestem wrogiem opieki naprzemiennej. Jest ok, pod jednym warunkiem, że radość ze zmiany miejsca co jakiś stały okres jest udziałem dziecka.
Ostatnio Klient opowiedział mi, że razem z matką dzieci zdecydowali się na zakup dodatkowego mieszkania dla dzieci w tej intencji, aby sprawować opiekę naprzemienną w mieszkaniu dzieci. No cóż, po miesiącu jeden z rodziców miał dość…
Zaskoczenie? A jednak męczące?
To dlaczego uważamy z góry, że dzieci będą uradowane koncepcją życia na walizkach?
Jedne będą, ale inne absolutnie nie.
Zmierzam do tego, że jako rodzice mamy obowiązek organizować życie w taki sposób, żeby dzieciom było w tej formule dobrze.
Nie twierdzę, że nie należy próbować różnych rozwiązań, ale zawsze z szacunkiem dla potrzeb dziecka.
Jeżeli coś się nie sprawdza to uznajmy, że nie mieliśmy racji, pomyliliśmy się co do oczekiwań pociechy i bądźmy na tyle odważni, żeby zmienić zasady spotkań z dzieckiem.
Dzieci rosną
Czasami mam wrażenie, że rodzice zapominają, że dzieci rosną.
Że im są starsze tym częściej mają własne zdanie.
Jeżeli po drodze do dorosłości dziecka szanujemy jego potrzeby, przy założeniu oczywiście utrzymywania dobrych relacji, mamy szansę na „podziękowanie”, czy wdzięczność. To zwykle procentuje.
Przyznam, że nie przypominam sobie jednego przypadku, gdzie działanie „siłowe” wyszło dziecku na zdrowie i przyczyniło się do bliższej relacji z rodzicem.
Nie jestem psychologiem, więc nie napiszę tu, co trzeba robić, żeby te ciepłe relacje utrzymywać, czy rozwijać.
Wiem, że czasem warunki są trudne, a wręcz skrajnie trudne. Wiem, niejednokrotnie towarzyszę Klientom i razem z nimi rozważam w poczuciu bezsilności co jeszcze możemy zrobić…
Ale te kilka zdań napisałam na podstawie moich doświadczeń z prowadzenia spraw rodzinnych i starań w pomocy ułożenia przez Klientów spokojnego życie.
I moje doświadczenia są takie, że współpraca, odłożenie na bok konfliktu małżeńskiego, czy partnerskiego zwiększa szanse dziecka na spokojne życie i czerpanie z relacji z rodzicami pełnymi garściami.
Agnieszka Swaczyna
adwokat
Photo by Cody Scott Milewski on Unsplash
***
Śmierć dziecka – konieczność reformy
Śmierć dziecka to tragedia. W ostatnim czasie miałam – jak wszyscy – możliwość czytania doniesień medialnych o śmierci Kamilka, ale też ciężkich doświadczeń innych dzieci. W niektórych przypadkach tragedia dziecka na szczęście nie zakończyła się śmiercią.
Nie jestem zainteresowana wprowadzaniem kary śmierci, zaostrzania kar, szukania winnych [Czytaj dalej…]
{ 2 komentarze… przeczytaj je poniżej albo dodaj swój }
od lat z zainteresowaniem czytam każdy Pani wpis. niezwykle mądre, ciepłe, rzetelne.
ten mnie wyjątkowo poruszył. jestem mediatorem i wszystkie te kwestie jakie Pani porusza są dla mnie codziennością. i jest mi niezmiernie przykro czasami gdy widzę te wojny.
kiedyś prowadząc mediację z dziadkami obydwu stron- wszyscy skonfliktowani -wyrysowałam im na flipcharcie tydzień ich ukochanej jak twierdzili wnuczki. Codziennie lekcje a potem podróże : do taty, do jednej Babci, do drugiej , i do dziadka też osobno bo byli po rozwodzie. Ambicją Ojca był basen zatem o 5 rano miała pierwszy trening. po lekcjach kolejne. To dziecko mieszkało w aucie i plecaku. Dziecko somatyzowało, -miała bóle brzucha o niewyjaśnionej przyczynie ( wina Matki – źle odżywia córkę). Mama która PROSIŁA o to by dziewczynka miała czas dla siebie była uznawana za egoistkę i wroga. Zapytałam tych Państwa czy naprawdę chcieliby tak żyć? zapadła cisza. w efekcie tych rozmów przynajmniej Dziadek odstąpił od swoich ” godzin ” . Babcie były nieustępliwe. Zawsze się zastanawiam czym dla ludzi jest MIŁOŚĆ. Pozdrawiam Pani Mecenas, J
Bardzo dziękuję za Pani komentarz. Ta bezsilność obserwatora jest chyba najtrudniejsza w naszej pracy(piszę naszej, bo moja zawodowa adwokacka stronniczość nie pozbawia mnie obiektywnego osądu sytuacji). Tak długo, jak dziecko będzie postrzegane w Polsce jak własność tak długo nie ma szansy na przełomowe zmiany. Życzę Pani dużo cierpliwości w wykonywanej pracy, ale też odporności psychicznej, bo – mimo wszystko – nie zawsze wszystko zostawiamy za sobą.